Mój dziennik z Teslą FSD: 5 miesięcy od zachwytu nad „autopilotem” do szoku i zażenowania

Dziennik Tesli z FSD: pięć miesięcy za kółkiem – od zaskoczenia do… no właśnie, czego?

Kiedy tylko myślę o przyszłości jazdy autonomicznej, często widzę obrazy płynnego, bezproblemowego przemieszczania się – takiego, gdzie błędy, te nasze ludzkie, po prostu znikają. Ale, jak na dłoni pokazuje historia kogoś, kto spędził pięć intensywnych miesięcy z systemem Full Self-Driving (FSD) od Tesli, rzeczywistość jest… cóż, o wiele bardziej kręta i pełna niespodzianek. Ta podróż – opisana jako prawdziwy rollercoaster, od ciekawości i zdziwienia, po momenty, które wywołały szok i, szczerze mówiąc, trochę zażenowania – daje nam niesamowity wgląd w to, co potrafi, a czego jeszcze nie potrafi flagowe oprogramowanie Tesli.

Pierwsze wrażenia i te małe codzienne udogodnienia

Pamiętam ten dreszcz emocji, kiedy odbiera się nowe auto, zwłaszcza takie z „darmowym okresem próbnym” czegoś tak futurystycznego jak FSD. Oczekiwania? Ogromne! I muszę przyznać, początki były naprawdę obiecujące. FSD radziło sobie zaskakująco dobrze w wielu sytuacjach, z którymi spotykamy się na co dzień, czy to w miejskim gąszczu, czy na autostradzie. Szczególnie ceniłem sobie, jak system sprawiał, że stanie w korku stawało się mniej irytujące. Ta płynniejsza jazda stop-and-go naprawdę wpływała na samopoczucie po dojechaniu na miejsce. Co ciekawe, nawet w tym spokojniejszym trybie „Chill”, FSD potrafiło być bardziej oszczędne energetycznie niż ja sam – widziałem to po niższych prognozowanych wskazaniach baterii.

Jest jedna rzecz, która na początku doprowadzała mnie do lekkiej irytacji, a potem stała się… no cóż, po prostu normalnością, a nawet zaletą. Chodzi o bezkompromisowe, pełne zatrzymywanie się FSD przed każdym znakiem stop. My, ludzie, często skracamy sobie ten moment, prawda? Ale dla systemu to święta zasada, twarde przypomnienie o tym, co naprawdę ważne w kwestii bezpieczeństwa. Po kilku miesiącach przestałem o tym myśleć jak o stracie czasu – stało się to częścią doświadczenia.

Przeczytaj także:  Ładowanie samochodu elektrycznego w obiektach turystycznych

Schody, czyli kiedy musisz wziąć sprawy w swoje ręce

Ale żeby nie było tak kolorowo, FSD ma swoje wady. Wady, które wymagają od kierowcy, aby był cały czas na „stand-byu”, gotów w każdej chwili przejąć kontrolę. Jedna z rzeczy, która mnie martwiła, to kompletny brak reakcji na dziury w jezdni. System po prostu przejeżdża przez nie, jakby ich nie było. Kto jeździ po naszych drogach, ten wie, co to oznacza dla zawieszenia i opon. To naprawdę skłania do zastanowienia, jakie będą długoterminowe koszty eksploatacji takiego auta w miejscach, gdzie asfalt nie jest idealny.

Kiedy jechałem w tym spokojniejszym trybie „Chill” na autostradzie, zauważyłem, że FSD ma tendencję do „przyklejania się” do wolniejszego pasa. I jest powolny. Bardzo powolny w reagowaniu na zbliżające się skrzyżowania czy zjazdy, gdzie ruch nagle gęstnieje. Efekt? Często utykałem za autami włączającymi się do ruchu, co zmuszało do niepotrzebnego hamowania. Kto ma trochę doświadczenia, wie, że lepiej wcześniej zmienić pas na szybszy. FSD w tym trybie niestety tego nie robi i trzeba mu w tym pomóc ręcznie.

Momenty, które serce zatrzymują i rumieniec wywołują

Prawdziwe spadki nastroju i zaufania pojawiały się w sytuacjach bardziej skomplikowanych, nieprzewidzianych. Test w San Francisco? Kiedy Tesla z FSD przejechała na czerwonym świetle? To był dla mnie, szczerze mówiąc, moment szoku. Ktoś porównał to do Waymo, które w ogóle odmówiło jazdy tą trasą, co też jest problemem, ale, jak słusznie zauważył ekspert Bryant Walker Smith, uniknięcie problematycznego miejsca to jedno, a aktywne złamanie przepisów i stworzenie bezpośredniego zagrożenia – to zupełnie inna liga błędów. To drugie to po prostu nieakceptowalne.

Inna sytuacja, na autostradzie 280. FSD, próbując sprytnie ominąć korek, zjechało z autostrady z zamiarem szybkiego powrotu. Ale zamiast jechać prosto pod autostradą, zgodnie z mapą, system nagle skręcił w lewo. A potem… próbował zawrócić. Ale nie z pasa do skrętu w lewo, tylko z zewnętrznego pasa wielopasmowej drogi! I to wszystko z prędkością, która przyprawiała o szybsze bicie serca, tuż obok policjantów zajmujących się stłuczką. Musiałem błyskawicznie zareagować, przejąć kontrolę. Poczułem to okropne zażenowanie – jakby to mój samochód zachowywał się ryzykownie i głupio.

Przeczytaj także:  Tesla Gigafactory Berlin: praca, zarobki, opinie

Kluczowe rozróżnienie: ADAS kontra prawdziwa autonomia

Wszystkie te doświadczenia skłoniły mnie do głębszego zastanowienia nad tym, czym właściwie jest to FSD. Jak podkreśla cytowany ekspert, kluczem jest zrozumienie różnicy. FSD to nie jest pełna autonomia, mimo nazwy, która tak sugeruje. To zaawansowany system wspomagania kierowcy – tak zwany ADAS. Co to oznacza w praktyce? Działa, chyba że i dopóki nie przestaje działać. Kierowca wciąż jest tym, który odpowiada za wszystko i musi być cały czas gotów do przejęcia kontroli. Mówienie, że podczas jazdy z FSD „prawie wcale nie prowadzę”, jest, moim zdaniem, fundamentalnym nieporozumieniem, wprowadzającym w błąd co do rzeczywistych możliwości systemu.

Ta różnica to przepaść. To jak iść na ścianę wspinaczkową z pełnym zabezpieczeniem i liną kontra iść bez niczego. W samochodzie, to różnica między pilotem, który mówi „dzisiaj używamy autopilota, ale ja jestem tu na miejscu”, a pilotem, który mówi „dzisiaj używacie autopilota, bo ja wysiadam”. Tesla FSD to zdecydowanie ta pierwsza kategoria. Tak, Tesla mówi o planach w pełni autonomicznego systemu do usługi robotaxi w Austin, ale to będzie oddzielny system, działający w ściśle wyznaczonych obszarach i projektowany do pracy bez człowieka za kółkiem.

Moja decyzja i spojrzenie w przyszłość

Po tych pięciu miesiącach testowania, po przejechaniu ponad tysiąca mil, mój początkowy plan – płacenie 99 dolarów miesięcznie za FSD po wygaśnięciu darmowego okresu – po prostu wyparował. Te nieprzyjemne incydenty, uświadomienie sobie, ile czujności system wymaga i że absolutnie nie zastępuje on kierowcy, zmieniły moją perspektywę. Owszem, FSD bywa pomocne, zwłaszcza na autostradzie w stabilnym ruchu, ale te sporadyczne, nieprzewidywalne błędy są dla mnie zbyt dużym obciążeniem emocjonalnym i potencjalnie zbyt niebezpieczne, żeby uzasadniać stałą opłatę. Może pomyślę o okazjonalnym opłaceniu subskrypcji na krótsze okresy, kiedy czeka mnie dużo jazdy w specyficznych warunkach? Kto wie.

Przeczytaj także:  Xpeng G6 kontra Tesla Model Y: Czy chiński SUV z technologią 800 V to nowy król elektryków?

Nie ma co ukrywać, Tesla FSD to imponujący kawałek inżynierii. Kiedy działa jak należy, naprawdę czuć w nim oddech przyszłości motoryzacji. Ale jak pokazuje to dłuższe doświadczenie, obecna wersja jest jeszcze daleko od tej wizji pełnej autonomii, gdzie możemy się zrelaksować. To niezwykle zaawansowane narzędzie, które jednak wciąż wymaga bardzo czujnego i, co najważniejsze, odpowiedzialnego kierowcy. Droga do aut naprawdę jeżdżących całkowicie same wciąż trwa, a systemy takie jak FSD są na tej ścieżce ważnym, ale wciąż tylko jednym z etapów.

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *